Kochani! Wiosna w pełni, ptaszki ćwierkają (czasem fałszywie, bo i one z rana niewyspane), a w naszych domach unosi się zapach... no właśnie, czego? Czasem żurku, czasem babki, a czasem paniki, że znowu zapomnieliśmy o rzeżusze. Tak, tak, mamy Wielkanoc!
My, Polacy, do tych świąt podchodzimy z rozmachem godnym oscarowej gali, tylko zamiast czerwonego dywanu mamy dywan z rozsypanych okruszków mazurka. Przygotowania zaczynają się mniej więcej dwa tygodnie wcześniej, kiedy to w supermarketach rozpoczyna się cicha wojna o ostatnią białą kiełbasę i najmniej popękane jajka.
Święconka, czyli koszyk pełen nadziei (i kalorii)
Kulminacyjnym punktem soboty jest święconka. Każda polska rodzina z dumą niesie swój koszyczek, wyglądający trochę jak piknikowy zestaw survivalowy. Jest tam jajko (symbol życia, wiadomo), chleb (żeby nam nigdy nie zabrakło), sól i pieprz (bo bez smaku życie jest nijakie), wędlina (bo po poście trzeba nadrobić), baranek (często cukrowy, bo prawdziwego nikt nie chciałby zjeść, prawda?), chrzan (żeby nas czasem "przegoniło") i babka (bo musi być coś słodkiego). Ksiądz z powagą kropi te wszystkie dary, a my mamy nadzieję, że ten magiczny deszczyk sprawi, iż w przyszłym roku portfel będzie grubszy, a sąsiad przestanie wiercić o siódmej rano.
Niedzielne ucztowanie, czyli "jeszcze tylko jeden kawałeczek"
W niedzielę rano, po uroczystej mszy (na której połowa wiernych walczy ze snem po sobotnich przygotowaniach), zasiadamy do stołu. I tu zaczyna się prawdziwa polska uczta! Stół ugina się od potraw, które przez cały post były zakazane. Jest żurek (król zup!), są wędliny (wędzone, parzone, pieczone - do wyboru, do koloru), są pasztety (mniej lub bardziej tajemnicze w składzie), są jajka pod różną postacią (faszerowane, w majonezie, sadzone – istne jajeczne szaleństwo!), a na deser królują mazurki (każdy z inną polewą i toną bakalii) i baby (wysokie, puszyste, czasem lekko zakalcowate – ale i tak znikają w mgnieniu oka). I tak jemy, jemy, jemy, a babcia co chwilę pyta: "Może jeszcze kęsiczek?". Nie babciu, już nie kęsiczek, już chyba cały kęs!
Lany Poniedziałek, czyli mokra robota
A potem nadchodzi poniedziałek. Śmigus-dyngus! Dzień, w którym niewinne strumienie wody zamieniają się w potoki, a plastikowe butelki stają się bronią masowego zmoczenia. Zasady są proste: kto suchy, ten frajer. Dzieciaki (i nie tylko one) z dziką radością urządzają sobie mokre polowanie na przechodniów, sąsiadów i członków rodziny. Czasem niewinne psiknięcie wodą przeradza się w regularną bitwę, po której wszyscy wyglądają, jakby właśnie wyszli z basenu w ubraniach. Ale hej, podobno to przynosi szczęście! A przynajmniej dużo śmiechu i wspomnień na cały rok.
Tak właśnie wygląda Wielkanoc po polsku. Trochę chaotycznie, trochę na wariackich papierach, ale przede wszystkim radośnie i rodzinnie. Bo w końcu o to chodzi, żeby spędzić ten czas razem, najeść się za wszystkie czasy i trochę się powygłupiać. Mokrego dyngusa i smacznego jajka!
Resko24.pl